Strony

niedziela, 22 lutego 2009

wiosennie

Od wczoraj mamy piekna pogode.
W sumie od kilku dnia nie mozna na nia narzekac, bo calkiem przyjemne klimaty sie robia. Wiosna idzie i czuc ja bardzo mocno. Ptaki pieknie spiewaja od rana, kiedy (czasem ;)) wstaje kolo 7:30 to juz jest na dworze jasno, co jeszcze miesiac temu nie bylo mozliwe. Zabralam sie za wiosenne porzadki, i teraz cala chalupa wyglada jak po wojnie. Mowiac jednak szczerze zupelnie mi to jest obojetne i nie moge sie cos zebrac w sobie i uporzadkowac tego calego syfu. Zaleglam na sofie, a slonko, ktoro zaglada do nas odwaznie grzeje mnie milo. Temperature mamy cos kolo 8st. wczoraj bylo jednak znacznie cieplej...
Kolo 10 rano bylismy umowieni w Boulogne z Moja Bratnia Dusza na male sniadanie. Przy okazji zrobilam sobie kilka zakupow tylko dla mnie, cudowne to uczucie :) Malzonek zasluzyl na medal, bo nie utyskiwal i nie marudzil kiedy po raz kolejny zboczylam z wyznaczonej trasy i zahaczylam o sklep. Kurtka puchowa, w ktora sie ubralam z przyzwyczajenia okazala sie balastem.Z minuty na minute robilo sie cieplej a ulice zapelnialy sie ludzmi w ciemnych okularach na nosie, i w wiosennych kurteczkach, ha nawet juz jedna pania widzialam w bucikach jak dla mnie iscie letnich (z odkrytymi palcami). W sumie juz przywyklam do takich widokow, bo to tu normalne, ale na poczatku doznawalam szoku. Ulice w takich dniach rozbrzmiewaja milym dla ucha smiechem, kawiarniane stoliki stojace na ulicy zapelniaja sie tlumami ludzi, pijacych kawe, koniaczek, lekkie wino...zapach swiezych bagietek, croissant'ow, i innych pysznosci milo laskocze nozdrza i zoladek. Wyrastaja jak grzyby po deszczu uliczni muzycy, grajac standardy jazzowe...przedpoludnie we Francji w taki sloneczny dzien mocno tetni zyciem, na ulice wychodza tez kwiaty z kwiaciarni...soczyste kolory ciesza oczy, i lecza zmeczona zima dusze.
A w ogole to wlasnie wczoraj rozpoczelismy sezon grillowy :)) wiec zima nie ma prawa juz wrocic!!
A kysz :))

czwartek, 19 lutego 2009

jak NIE co rano

Wstalam pozno, w sumie nie dawno. Ogarnelam sie troche, wyjelam jogurt z lodowki, platki z szafki, poscielilam lozko. Zrobilam sobie kawe, dolalam mleka, wlaczylam kompa...
Tradycyjnie wchodze na strone "Onetu", dzis chcialam popatrzec na paczki, bo Tlusty Czwartek kroluje...
Tak, o paczkach tez tam jest masa informacji i wszelakicj innych pierdolek... i co jeszcze???
Zmrozilo mnie, do tej pory jestem w szoku!!

Kamila Skolimowska nie zyje.

I tak sobie pomyslalam, rety ja tu mysle o tym, ze paczki, faworki albo racuchy mam ochote zrobic, a tam gdzies Ktos przezywa tragedie z powodu smierci wlasnego dziecka. Nie moge sobie wyobrazic ogromu bolu jaki teraz przezywa jej rodzina, najblizsi. Wiem jak ja to przezywam, ale wiadomo nie dotyka mnie to osobiscie wiec zdystansowac sie potrafie, na szczescie.

Dziewczyna miala 26 lat, wiele sukcesow na koncie... wiele marzen w glowie, planow, i wszystko teraz ulecialo...razem z nia...nie ma...koniec.

Moze dotknelo mnie to tez tak, po wczorajszej rozmowie z Moja Matka Polka, ktora zapodala mi rownie szokujacego newsa. Tesciowa Brata Mojego Jedynego, w piatek poszla do lekarza, a w poniedzialek juz byla po operacji w Szpitalu Pulmonologicznym.

Rak pluc.
Ma usuniete cale prawe pluco i kawalek lewego plata, wiadomo nie usuna calego...
Fakt, ze kobieta od iks czasu kazdy dzien zaczynala od znanego mi sniadania czyli kawy i papierosa. I co zrobic jak Moj Chlop jest taki oporny na takie informacje...dzis znow zapodal sobie takie sniadanie...
Niektorzy widac sa oporni na wiedze...zagrozenia...i gdzies rowniez maja moje gadanie...nawet te teksty na paczkach fajek nie robia na nim wrazenia, na belgijskich papierosach sa umieszczane zdjecia pluc nalogowych palaczy...a ja sie pytam po co to wszystko??
Ci, ktorzy pala nalogowo maja gdzies te naukowe gadki, na obrazek popatrza i tak zaraz siegna po kolejnego papierosa. Moze dla tych, ktorzy dopiero zaczynaja sie wciagac w nalog jest to jakis sposob, moze przez chwile sie zastanowia i zmienia zdanie? Ja nie mam z tym problemu, bo nie pale. Nigdy nie chcialam byc zniewolona przez jakikolwiek nalog...nie zarobia na mnie zatem zadne firmy tytoniowe czy spirytusowe...no spirytusowe to moze i zarobia, bo sklamalabym mowiac, ze nie pije nic a nic.

Ulotne jest zycie...
R. mi czesto powtarza, ze zyje sie po nic. Co nie oznacza, ze mamy nie miec celi i planow zyciowych, ze mamy sie nie realizowac. Chodzi o to, ze kiedy umieramy, to nic juz nas nie interesuje, nic nie jest nam potrzebne.
Zycie i smierc ... nieodlaczna czesc naszego zycia... jednak to z narodzin cieszymy sie szalenczo, a przez smierc wylewamy morze lez.
R. ma niezla kwote ubezpieczenia na zycie. Podzielona jest ona na mnie i jego Syna. Najsmieszniejsze, ze zadne z nas nie pomyslalo o moim ubezpieczeniu na wypadek smierci!! Zaskakujace, ze obydwoje myslelismy o smierci R. ale nie mojej. A przeciez, "nigdy nie wiadomo komu z brzegu" jak mawiala sp. Moja Babcia.
No ale ... poki jestem, zyje, to zabiore sie za te paczki, a moze faworki...racuchy?? Sama nie wiem...ale za obiad na pewno...
Czyjs czas sie konczy...a zycie toczy sie dalej.

***

Postanowilam post troche rozszerzyc, pokazac Wam moje racuchowe szalenstwo ;) no i przedstawic przepis Mojej Matki Polki.

RACUCHY

(uwaga, przepis nie zawiera jajek!
to informacja dla tych, ktorym moze sie to wydawac dziwne :) naprawde te racuchy robi sie bez ich dodawania!! :)

Przepis:

2 szkl maki
szczypta soli
2 plaskie lyzeczki proszku do pieczenia
1-2 lyzeczki octu (zeby nie wchlanialy tluszczu)
1/2 szkl mleka badz smietanki chudej
woda najlepiej gazowana (ja dolalam mineralna niegazowana, bo innej nie mialam), wody potrzeba tylko tyle by dorobic ciasto zeby nie bylo za geste, i nie za rzadkie, ciasto ma byc takie jak na tzw "kluski kladzione" w zyciu takich klusek nie robilam, ale ciasto widzialam...mam nadzieje, ze Wy tez :)

WAZNE:
wyrobione ciasto musi postac 30 min!
Wykonanie:

Do miski wsypujemy przesiana przez sitko make, dodajemy proszek do pieczenia i dobrze mieszamy.
Nastepnie dolewamy octu, mleko i odrobine wody. Znow mieszamy.


Po 30 min. kiedy ciasto swoje odstoi, znow nalezy je przemieszac. Ciasto nakladamy na rozgrzany olej za pomoca lyzki, ktora koniecznie musi byc wczesniej w nim zanurzona. Zatem lyzka wedruje najpierw do gara z cieplym olejem i zaraz potem nabieramy nia ciasto i szybko wrzucamy do tluszczu, energicznie stukajac w brzeg rondelka, zeby sie odkleilo...czynnosc za kazdym razem powtarzamy, przy wkladaniu kolejnego racucha do garnka :)

Moje racuchy gdy sie piekly wygladaly tak:
- faza pierwsza, zaraz po wrzuceniu.

- faza druga, po odwroceniu racuchow.


Te 3 racuchy to prototypy:


Wiadomo, musialam sprawdzic czy wyrob nadaje sie do spozycia ;)

Nadaje sie! :)))))))

Z tej ilosci ciasta, wyszlo mi tyle o to racuchow.
Porcja ta pomniejszona jest o ta jedna sztuke prototypowa zjedzona przeze mnie i druga sztuke zjedzona przez R. :)))

Mniam :))
Teraz zostaly po nich juz tylko zdjecia!!!


Dobrze, ze dzis wyskacze to na stepowym stolku!! ;))

niedziela, 15 lutego 2009

bywa, ze boli

Niestety od piatkowego wieczoru jestem nie do zycia.

Jade na tabletkach przeciwbolowych non stop kolor, baniak mnie napiernicza nieprzecietnie...tzn dla niewtajemniczonych glowa mnie boli. Nie wiem czy jest to wynikiem zmian pogody, wrednego PSMu czy przeziebienia, ktore sie wykluc cos nie moze, a moze to nadmiar francuszczyzny... szczegolnie po sobotnich zajeciach. Po nocach mi sie snia odmiany czasownikow, zwariowac idzie!
Jak tak dalej pojdzie to bede non stop nacpana, zaspana i zapytana o cokolwiek bede recytowac z pamieci te odmiany...na dodatek nic mi sie robic nie chce...

To dziwne, bo po cwiczeniach zawsze mam wiecej energii, a teraz jakos oklaplam zupelnie... Chyba sie trzeba przerzucic na jakies kielki, soje i inne tam takie jarskie potrawy pelne witamin, bialka i substancji pobudzajacych do zycia.

Ale ... pomimo tego bolu glowy, i dzieki tym pigulka co go unieszkodliwiaja wczorajszy dzien mnie mile zaskoczyl. Jak wiadomo powszechnie, wczoraj byl 14 dzien lutego czyli te popularne i komercyjne walentynki. Moj Malzonek w piatek zaszedl mi za skore nieziemsko, w sobote z rana wywalilam cala swoja zolc i inne gadki nazywane przez niego "marudzeniem" i oczywiscie na koniec "nafunfalam sie", co u mnie nie oznacza ignorowania i milczenia, wrecz przeciwnie robie sie zlosliwa i zimna. Ja wiem, ze to do niczego nie prowadzi, ale czasem nie potrafie ot tak przejsc do dnia codziennego...pomyslalam sobie tylko, ze znow ten cholerny dzien walentynkowy bedzie spierniczony totalnie...

Tak po prawdzie, to mnie te Walentynki nie sa potrzebne, wiadomo powszechnie, ze kocham Tego Mojego Lotra, a i on mnie kocha wprost szalenczo tylko coz, znacznie ciezej mu przychodzi wyrazanie i okazywanie tego uczucia...no taki typ, poplatany troche przez zycie...

Ja jednak w glebi serca jestem sentymentalna i romantyczna niczym Kopciuszek...oj, przy calym swym pragmatyzmie i zdrowym rozsadku, odrobina Kopciuszka chyba nie zazkodzi, ba moze nawet wplywa harmonizujaco na cala reszte ;) ale, ale... bo znow na tory boczne zjezdzam...
wiec stalo sie to o czym podswiadomie marzylam...

Kiedy wychodzilam z zajec czekal na mnie moj Maz "marnotrawny" z bukietem roz, w ktory zatkniete bylo cudnie kiczowate cekinowe serduszko :)) no po prostu piekne, i te slowa, ktore z siebie wykrzesal... no po prostu lod w sercu mi pekl... ech wzial mnie facet podszedl i rozmiekczyl, i dobrze zrobil, tak wlasnie powinno sie to robic mili panowie!

Potem poszlismy na francuska pizze znacznie inna od polskiej, ale nie powiem smakowita, wina z racji zazywanych pigul szczescia nie pilam...trudno, zdrowie wazniejsze :) a w domu padlam jak dluga z przezarcia, zblizajacego sie bolu i wyprasowania mozgu przez francuski.... a w nocy czulam jak sie do mnie czule przytula...

Dzis zjedlismy wspolne sniadanie, niesamowita chwila, bo ona nie zdarza sie czesto... sniadania niestety nie sa nasza mocna strona... i tak w ogole to uzmyslowilam sobie dopiero dzisiaj, ze my nie jestesmy tylko malzenstwem... jestesmy Rodzina. Bo malzenstwo bez wlasnego dziecka to chyba tez rodzina? W koncu cos tam o zakladaniu podstawowej komorki spolecznej brzmialo w slowach Pani kierownik USC...

Chyba dopiero teraz czuje, ze jestem dorosla...dziwne, co?
Ech ide zalec, bo od tego myslenia to mi znow baniak szwankuje ;)

wtorek, 10 lutego 2009

dzien po...

No i wlasnie, dzis chyba pierwszy raz od dluzszego czasu wstalam z niesamowita energia i radoscia z lozka malzenskiego.
Sprawca tego wszystkiego nie jest jednak - jak niektorzy by pomysleli ;) - Moj Osobisty Maz, tylko - step :)
Ludzie, juz zapomnialam jak to jest jak czlowiek z wlasnej woli i jeszcze z radoscia lata po tym taborecie i wyczynia rozne akrobacje z nogami i rekami. Cudnie! :)

Wczoraj pogoda byla milsza niz dzisiaj, dzis wieje tak, ze leb chce urwac, leje jak z cebra i generalnie czlowiek by w lozku polezal, ale... nie ja :) az sama sie sobie dziwie, ze mam taka energie! Od dluzszego bowiem czasu zwlekalam sie z lozka z przymusu, bo o obiedzie trzeba pomyslec, bo siebie sama ogarnac, chalupe przy okazji tez, za francuski sie wziac, no i w necie posiedziec troche, dla rozrywki, i z obowiazku - przegladac ogloszenia o prace i ogloszenia z domami. Ot, taka proza zycia kuraka domowego ;)

Na step zmotywowalam rowniez swoja szwagierke, ktora chce sie pozbyc znacznej tkanki tluszczowej. Od jakiegos czasu kiedy mialysmy jechac to wymyslala rozne rzeczy, zeby to przelozyc. Najzwyczajniej w swiecie bala sie, ze zostanie zle odebrana, ze ja beda oceniac, ze jest gruba i, ze sie do tego nie nadaje. Tlumaczylam jej jak krowie na granicy "dziewczyno, przeciez jak nie zaczniesz to nadal bedziesz siedziec z tylkiem w domu i uzalac sie nad soba i swoim wygladem, zatem nie wymyslaj wymowek, ze dzisiaj pada, ze wichury maja byc, ze zimno, ze juz ciemno, bo przyjdzie wiosna a ty nadal bedziesz w tym samym miejscu, nie znajac pojecia "step" i znow wymyslisz, ze dzisiaj nie jedziemy, bo jest za goraco, bo za mocno slonce swieci i inne takie tam dyrdymaly". Wziela to sobie mocno do serca, a ja jeszcze jej zapuscilam ten o to filmik zeby ja mocniej zmotywowac!

I wlasnie wczoraj pomimo nie sprzyjajacych warunkow atmosferycznych pojawilysmy sie na pierwszych zajeciach. Ja po ponad roku nic nie robienia, poczulam w polowie naszego fikania, ze mi tchu brakuje, M. sie spisywala swietnie choc czerwona byla niczym piwonia i skarzyla sie troche na bole, ale widac bylo u niej zadowolenie i radosc z wyczynianych wygibasow. Mowilam, ze jakby co to niech pauzuje, zeby mi tu bohaterskich czynow nie strzelala. Fakt, ze kilkanasie lat temu czynnie uprawiala tekwondo (czy jak to sie tam pisze), ale jak stoi w przyslowiu ludowym z lat dziecinstwa "co bylo, a nie jest nie pisze sie w rejestr" ;) dumna z niej jestem jak cholera, bo podolala zadaniu celujaco. Fakt, ze nogi jej sie po tem trzesly jak po dobrym seksie ;P w glowie jej sie krecilo, ale odpoczelysmy po wszystkim, uzupelnilysmy plyny, i doszla do siebie szybko :)

Ja oprocz malenkiego bolu prawego cycka :P i delikatniusiego zakwasu w prawej lydce czuje sie jak juz wspominalam swietnie! Zadnych porannych boli glowy, miesni i niczego takiego nie mam. Az sie dziwie, bo w Polsce po pierwszych cwiczeniach to zakwasy mialam spore, nie wiem wiec czy to wynik tego, ze nie zmeczylam miesni za mocno, czy po prostu jestem w miare uodporniona... czas pokaze...

Zatem reasumujac ruch to zdrowie i endorfiny w ilosci zatrwazajacej :)) Za 30 eurakow na miesiac, bedziemy mogly chodzic cwiczyc nie tylko step (bo ten akurat jest 3 x w tyg) ale i inne rzeczy, jakie to sie okaze, musimy je przetestowac :) Wiec przez caly tydzien mozna sie ruszac do woli :)

Powiem szczerze... brakuje mi troche polskich dziewczyn, ktore cwicza. Te francuskie mimozy nawet sie nie usmiechaja, a przeciez to jest swietna zabawa! Czlowiek tanczy, kroki mu sie piernicza czasem, wiec parsknie smiechem nie raz nie dwa :) na cale szczescie ja sie nie stresuje takimi rzeczami i po prostu dobrze sie bawie, w koncu to jest moj czas, tylko dla mnie, wiec wykorzystuje go na maksa :)) Po rozmowie z babka od stepu, ktora cieszy sie, ze ma takie zaciete polskie wojowniczki w grupie ;)) postanowilysmy juz dzisiaj po raz kolejny sprobowac czegos nowego, moze na miesniory brzucha, doopska i udek. Mam tylko nadzieje, ze u M. jest ok, jeszcze sie do mnie nie odezwala... dzisiaj moze miec trudny dzien, oby sie nie zrazila, jakby co znow musze motywacje trzymac w pogotowiu, i przypomniec jej, ze to 100 eurakow, ktore wydala na ubranko na step musi sie jej zwrocic z nawiazka...pod postacia lepszej sylwetki :))

Ech te baby, kase na ciuchy to wydaja zawsze lekka reka ;))) a ze mnie takie babsko, ze przywdzialam swoje stare majty, bluzeczke i kapciory.
Dobrze bylo znow to poczuc na sobie :))))

sobota, 7 lutego 2009

czekolada

Tak jakos mnie naszlo.

Wczoraj bylam na mega zakupach, jak dla mnie jest to meczarnia. I nie chodzi mi tu o chodzenie po sklepie, tylko o to, ze zazwyczaj mam ich tyle do zrobienia, ze nie mieszcza sie w wozku! Co za tym idzie zdaje sobie sprawe z tego, ze rachunek bedzie wprost proporcjonalny do wielkosci wozka zakupowego.
No ale co zrobic, takie jest zycie i raz na jakis czas kiedy wszystkie zapasy maki, kawy, cukru i innych spozywczakow oraz wacikow, papierow pachnacych do 4 liter i chusteczek bardzo higienicznych rownaja sie zeru, to trzeba ruszyc w regaly sklepowe!
Szczesliwa jestem, ze mam to za soba. UFFFF!!

Ale co do czekolady, to ja wlasnie sie wczoraj na nia polaszczylam, i .... mam ja na swojej glowie :)
Moja czekolade mozna zobaczyc TU :) jak na ta chwile jestem zadowolona, malzonka nie pytam bo uwazam takie pytania za zbyteczne, w koncu wazne jest to co ja mysle, a mnie sie podoba :) Moj Maz to nie Moj Brat, zatem nie licze na to, ze zmiane zauwazy, i sie do niej ustosunkuje, coz ten typ tak ma :)

Dzis poza tym czeka mnie troche kulinarnych przygotowan. Jutro przyjezdza Moja Bratnia Dusza ze Swoim Mezem i ich synkiem Foszkiem na obiad. Obiecalam rosol, zatem juz mi sie pyrkoli w garze wywar miesny z warzywkami, na drugie danie bedzie ryz imbirowy z kurzymi udkami to moj przepis sprawdzony, znaleziony juz dawno w pewnej ksiazeczce kulinarnej. Jest prosty i naprawde smakuje swietnie. Do tego salata z sosem! Polecam! A na deser, gotowy biszkop nasaczony mocna i slodka kawa, i przelozony kremem karpatkowym. Przed obiadem jednak najpierw apero czyli kieliszek winka, do tego chipsy i ... wlasnie TO :)

Obaczym co z tego bedzie :)

Zycze sobie powodzenia a innym smacznego!

poniedziałek, 2 lutego 2009

nalesniki

Robie je dzisiaj, a raczej zrobilam.

Byly pyszne, wygrzebalam w sieci przepis na nalesniki biszkoptowe i stwierdzilam, ze moge sobie troche poeksperymentowac. Tym samym przygotowalam sie do Tlustego Czwartku, kiedy to we Francji zamiast paczkow smazy sie wlasnie nalesniki.

Czasem mi teskno za smakiem paczka z marmolada, jednak dobry nalesnik rekompensuje mi jakos ich brak :) Do tego przygotowalam wlasnorecznie przesmazone jablka, ktore czekaly chyba tylko na to, i prawde mowiac wyszlo z tego calkiem smakowite danko, no... podwieczorek :)

Wierzcie mi, ze warto bylo chwile poswiecic na dokladne przygotowanie ciasta, bo zostalo mi to wynagrodzone, fantastyczna wprost puszystoscia i nietuzinkowym smakiem :) Z takiej ilosci ciasta wyszlo mi z tego jakies 8 nalesnikow, ale jedna sztuka takiego smakowitego crepa wystarczy by zaspokoic moj glod. Z lakomstwa jednak polasilam sie na jeszcze jedna smakowita sztuke i teraz leze do gory pepkiem, bo brzuch mnie boli z przezarcia.

Pewnie bede teraz je jadla przez 2 dni, bo R. nie jest amatorem takich smakolykow... ignorant ;))) choc skusil sie na jednego... jutro jednak zaserwuje je do poobiedniej kawy, tylko zastanawiam sie jeszcze nad tym z czym je podac...pewnie zaraz poszperam znow w sieci :)

Teraz mialam jechac na step, ktory udalo mi po roku poszukiwan w koncu znalezc, ale z racji koszmarnych opadow sniegu, a potem deszczu oraz niskiej temperatury moje plany wziely w leb. Czekam zatem na roztopy, zeby ruszyc te moje ciezsze o m.in. 2 nalesniki cztery litery - oby nastapilo to jak najszybciej, bo napalilam sie na cwiczonka okropnie!!

Z ostatniej chwili:

- R. zalozyl obraczke na weekend!!! :))))) ach az mi serce rosnie :)))

- w niedziele odezwal sie do mnie dawny znajomy...nasza znajomosc jest tylko i wylacznie netowa, poznalismy sie na pewnym czacie (zreszta nie tylko z nim, prawda??!! :)))) Nigdy sie nie widzielismy, ale rozmowy z nim zawsze sprawialy, ze smialam sie jak glupi do sera. Fajnie, ze ta nasza "znajomosc" przetrwala prawie 2 lata milczenia :)

- napisalam drugiego w zyciu maila po francusku, istne szalenstwo :))) i choc byl krotki, i nie w pelni gramatyczny, to zostalam zrozumiana!!! :))) w zyciu nie przypuszczalam, ze ta chwila kiedys nadejdzie :))

no to...chwilo trwaj!!!